piątek, 9 marca 2012

Idy marcowe bez Oscara - teksty gości, Doro


Po oskarowych starciach prezentuję pozycję, która została nominowana za najlepszy scenariusz adaptowany, ale nagrody nie dostała. 



Korzystając z możliwości powiedzenia o tym, co unaoczniło się zupełnie subiektywnie w tym ruchomym obrazie, czynię to z charakterystycznymi dla mnie niedociągnięciami. Taka przedmowa nie jest osłoną od krytyki, jedynie zapowiedzią natury niniejszego tekstu. 

Specjalnie dla Was, czytelników bemymusthave, odkrywam warstwę powściągliwości. Dlaczego? W kinie amerykańskim nie należy doszukiwać się drugiego, czy trzeciego dna. Uważam, że wpierw, należy stanąć naprzeciw oczywistym problemom, które film niezaprzeczalnie porusza. Nie jest to absolutnie nic złego. Temat podjęty przez reżysera Georga Clooney’a, jest pokazany w konkretnej formie, co wręcz podsyca jego walory treściowe. 

Zanim przejdę do według mnie, najważniejszych punktów tej realizacji filmowej, chcę opowiedzieć o paru ciekawych faktach. Otóż, myśl o scenariuszu "Id marcowych" zrodziła się dzięki powstaniu sztuki teatralnej "Farragut North". Autor tej sztuki Beau Willimon, pracował przy kampanii prezydenckiej demokratycznego kandydata Howarda Deana. Można przypuszczać, że na tej podstawie mógł zdobyć pewne doświadczenia, które zainicjowały powstanie takiego tekstu. Świadczy to o pewnym odnisieniu do rzeczywistości, w co nietrudno uwierzyć. Dopiero wtórnie, bardzo dobrze znany George Clooney, ze swoich poprzednich osiągnięć w kinematografii (reżyser Good Night and Good Luck, czy Niebiezpiecznego umysłu), wziął wraz z Grantem Heslovem na warsztat sztukę teatralną Willimona i na jej gruncie powstał zamysł „Id marcowych”.



Nie zamierzam tu opowiadać o zawartości fabuły. Sam już tytuł wskazuje na to, o czym jest film. Święto Idus Martii, odbywające się w starożytnym Rzymie, piętnastego dnia marca ku czci boga wojny Marsa dało pieczęć za sprawą wydarzenia z 44 roku p.n.e. Wtedy to zaatakowano Juliusza Cezara, i to wtedy nawet jego przyjaciel Brutus okazał się jego przeciwnikiem, a ostatecznie zdrajcą i mordercą. 

Świat współczesny, okazuje się niewiele różnić od innych czasów w swoim zepsuciu w polityce. Poplecznictwo i makiaweliczny wymiar natury u gruntu złej organizacji politycznej, wynikające zapewne z pożądania władzy, zawsze będą tożsame sobie, niezależnie od czasu. Choć to bardzo negatywny głos, narzuca się dość mocno. Można uważać, że dla takich właśnie przemyśleń powstał ten film. 

Z drugiej strony mamy bardzo dobrze wykonaną pracę nad filmem. Co to oznacza? Aktorzy, swymi umiejętnościami, stworzyli postaci, potężnie różniące się od siebie nawzajem. Cała gra toczy się między nimi. George Clooney i Ryan Gossling kreują sylwetki, które staczają wspólną walkę i zręcznie się prezentują. Obok, często niezauważony i niedoceniony Phillip Seymour Hoffman, będący jakby pośrodku całej rozgrywki. 

Do tego wszystkiego dochodzą wszelkie techniczne zasoby „Id marcowych”. W samej fabule widoczne są nieścisłości, w które w tym przypadku nie należy się przesadnie wpatrywać. To myślenie o degrengoladzie, poglądowości i utracie moralności będą najcenniejszą reakcją na film.


Mam nadzieję, że tych, którzy nie widzieli filmu zachęciłam do obejrzenia go, a tych, którzy seans z "Idami Marcowymi" mają już za sobą zapraszam do dzielenia się swoim refleksjami

Dorota Dłużniewska

6 komentarzy:

  1. Czemu Georg a nie George?

    Jakie są te niedociągnięcia?

    Trafna recenzja, na pewno nie zniechęciłaś do obejrzenia. Czekam na "Spadkobierców".

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie oglądałam.
    Super blog.;]
    Obserwujemy.?

    OdpowiedzUsuń
  3. ja jeszcze nie oglądałam i nie wiem czy zamierzam, hmmm. ogólnie to nie za bardzo lubię oglądać filmy z udziałem Clooneya ;>

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie oglądałam, nie w moim guście, ale Clooney'a kocham ^^

    OdpowiedzUsuń

Jeśli podoba Ci się nasz blog, zostaw komentarz i dołącz do obserwowanych. Każdy komentarz jest dla nas bardzo pomocny, dziękujemy:)